Kanałami Wenecji inaczej
Pomysł Sławka Skalmierskiego szybko przebrnął przez fazę planowania do realizacji. Wyjazd zapowiadał się rewelacyjnie. Pogoda super, choć pora dość późna ? listopad nie rozpieszcza temperaturą nawet w słonecznych Włoszech. Spakowaliśmy ponton, silniki, sztormiaki i w drogę.
Do Wenecji dojechaliśmy rankiem i po kilku godzinach odpoczynku postanowiliśmy wprowadzić plan w życie. Czy pływanie pontonem po legendarnych kanałach Wenecji jest legalne? Na to pytanie próbowaliśmy znaleźć odpowiedź szukając najbardziej wydawałoby się kompetentnej instytucji ? policji. Po kilku próbach okazało się, że zadanie nie jest łatwe ? w listopadzie Włosi chowają się w domach, a miasteczka i ulice pustoszeją. Większość instytucji jest po prostu zamknięta! O zgrozo ? co dalej? Jeśli okaże się, że popełniamy przestępstwo wpływając do Wenecji, to trudno będzie wytłumaczyć Carabinierom, że nie mamy informacji ponieważ oni zapadają w sen zimowy.
Postanowiliśmy spróbować inaczej, wśród lokalnych użytkowników łodzi motorowych. Najszybszy był właściciel lokalnego baru ? według niego możemy wpłynąć wszędzie oprócz Grande Canale ? głównego kanału. Wciąż czuliśmy niedosyt informacyjny, więc udaliśmy się do lokalnego urzędu miejskiego. Kompetencje urzędników w kwestii znajomości lokalnego prawa pozostawiały wiele do życzenia.
Młody pracownik wydawał się być bardzo zaskoczony samym pomysłem ? zazwyczaj turyści przyjeżdżają zwiedzać miasto i poruszają się środkami lokalnej komunikacji. Oznajmił, że z racji tego iż nie spotkał się wcześniej z podobną sytuacją musi zasięgnąć opinii przełożonych. Kilka telefonów później, radośnie oznajmił, że chyba wolno nam płynąć na okoliczne wyspy i dookoła Wenecji ? musimy jedynie unikać głównego kanału. Cóż ? ?chyba? ? mało wiarygodna informacja. Pozostaje marina, może tam udzielą nam wreszcie odpowiedzi? W biurze mariny, panie były nie mniej zaskoczone ideą co pracownik urzędu, jednak miały na ten temat odmienne zdanie. Według nich nie wolno nam wpłynąć do Wenecji, a w końcu po to tu przyjechaliśmy! Po dwóch godzinach poszukiwania wiarygodnego źródła, doszliśmy do wniosku, że wyciągniemy własne wnioski i zaryzykujemy. Na szczęście zabraliśmy silnik elektryczny, więc przynajmniej z hałasem nie będzie problemu.
Podróż przez Zatokę Wenecką była dość hardcorowa. Rozwiało się, płynęliśmy pod falę i gdyby nie sztormiaki woda nie pozostawiłaby na nas suchej nitki. Trudno było utrzymać rumpel, ale silnik dawał radę. Po godzinie płynięcia, nieco zmarznięci dotarliśmy do celu. Wieczorem Wenecja wyglądała zjawiskowo. Widok tysięcy światełek i wąskich kanałów prowadzących do wnętrza miasta utwierdził nas w przekonaniu, że ?gra jest warta świeczki?! wybraliśmy pierwszy kanał i wpłynęliśmy do środka? To nie był najlepszy wybór. Po chwili okazało się, że z masy dostępnych miejsc wybraliśmy akurat ?Zona Militare? ? tereny wojskowe ? cóż szybki odwrót. Następny kanał okazał się strzałem w dziesiątkę. Zmieniliśmy silnik spalinowy na elektryczny i ruszyliśmy wąskimi ?uliczkami? miasta.
Piękne kamienice odbijały się w czarnym lustrze wody. Wenecja spała. Nie mogliśmy wybrać lepszej pory niż wieczór ? każde miasto wygląda pięknie w blasku księżyca, ale Wenecja to wręcz królowa nocy. Płynęliśmy w ciszy podziwiając urocze mostki, wąskie uliczki, bramy, domy schodzące do wody i latarnie zawieszone nad kanałami. Widok zapierał dech w piersiach. Poczuliśmy potrzebę wyjścia na ląd i spaceru po opustoszałych uliczkach. O tej porze w mieście jest niewielu turystów, a w nielicznych otwartych jeszcze lokalach przesiadują autochtoni. Przepłynęliśmy wszystkie kanały w części Wenecji niedostępnej dla turystów poruszających się tramwajami wodnymi. Wieczór był cudny, ale droga do mariny daleka. Postanowiliśmy wrócić tu następnego dnia.
Powrót przez zatokę przypominał ucieczkę ? cicho wypłynęliśmy na zakazany kanał główny (najkrótsza droga na otwarte wody), a potem jak z filmu akcji, wyjazd na pełnym gazie. Po kilku minutach byliśmy poza zasięgiem jakiegokolwiek pościgu. Bohater akcji ? Sławek ? podjął decyzję, że następnego dnia wyjedziemy w bardziej cywilizowany sposób unikając zakazanych rejonów. Zatoka wieczorem, po kilku godzinach wietrznej pogody, była jeszcze bardziej brutalna. Znowu pod falę, ale tym razem znacznie większą. Doświadczenie niezapomniane. Ciekawe czy podłoga pontonu to wytrzyma? Wytrzymała, ale skoki na fali nie pozostały bez konsekwencji , poszła śruba trzymająca trójkąt łączący pawęż z podłogą pontonu ? cóż, koszty uzyskania przychodu ? było warto! Resztę wieczoru spędziliśmy na pogawędkach, dzieleniu się wrażeniami i planowaniu dnia następnego.
Burano, Murano
Zaczęliśmy od zwiedzania okolicznych wysepek: Burano i Murano. Klimat typowych portów rybackich. Ciekawa architektura i niezapomniana, senna atmosfera. Mieszkańcy zdawali się odpoczywać i łapać oddech po przepełnionym turystami sezonie. Miałam wrażenie, jakby czas płynął tam dwa razy wolniej niż w naszej rzeczywistości. Pływaliśmy kanałami, opływaliśmy wysepki i podziwialiśmy widoki ? oboje jednak czekaliśmy na najciekawszy element dnia: powrót do Wenecji.
Na miejsce dotarliśmy wcześniej niż dnia poprzedniego, co pozwoliło nam na dokładniejszą eksplorację zaplanowanej części miasta. Po dopłynięciu pod mury, spotkaliśmy autochtona, który poruszał się na skonstruowanym przez siebie osobliwym rowerze wodnym. Nie mogliśmy sobie odmówić pogawędki z pozytywnie zakręconym Wenecjaninem i uwiecznienia tego na materiale filmowym. Facet, wykorzystując zwykły górski rower i dwa pływaki, zbudował pojazd umożliwiający swobodne poruszanie się po mieście bez ograniczeń związanych z komunikacją miejską ? tramwajami wodnymi. Kapitalny wynalazek, choć osiągi prędkości pozostawiały wiele do życzenia. Tak czy siak pomysł przedni.
Tym razem pływaliśmy po Wenecji kilka godzin mijając w drodze gondole i łodzie mieszkańców. Nieliczni turyści przyglądali nam się z uwagą i chyba odrobiną zazdrości ? w końcu my mogliśmy dotrzeć wszędzie, a w tym mieście naprawdę jest co oglądać. Majestatyczne miasto uwodziło swoją egzotyką i ezoteryką. Płynęliśmy bez słowa, na cichutkim silniku ? to czego doświadczyliśmy poznając niedostępną Wenecję nie wymagało komentarza.
Dzięki pomysłowi Sławka, poznałam inną Wenecję ? nie tę zatłoczoną, głośną, pompatyczną i plastikową, ale tę prawdziwą, zarezerwowaną jedynie dla mieszkańców i skutecznie broniącą się przed naporem turystów szukających w niej romantyzmu. W TEJ Wenecji nawet gondole, które do tej pory wydawały mi się banalne i kojarzyły z desperackim dążeniem ludzi do realizacji potrzeby bliskości ? miały swój urok. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że po kilku wizytach w tym mieście, dopiero poznając je z pontonu, odnalazłam w Wenecji piękno i romantyzm z których słynie.
Ewelina Jupowicz