Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.6

Z Gdańska aż po granice wiecznego lodu - zachęcam do przeczytania 5 części relacji. 

Biełomor eta prosta papiros...
Deszczowy poranek w Wozniesjenju ? a może już w Swiricy? W końcu wszystkie deszczowe poranki na jachcie są podobne: na zewnątrz kapie na głowę, pod pokładem również (tylko mniej intensywnie) i nie wiadomo co zrobić ze sztormiakami, które ni jak nie chciały wyschnąć w ciągu nocy.
 
Napęczniałe od wody błahostki urastają do rangi problemów godnych wojen religijnych, więc póki można, kto żyw ucieka na brzeg. Babska część załogi porwała Żenię jako tłumacza i udała się ?na miasto? ? czyli na zwiedzanie wszystkich dwóch sklepików w przysiółku. Teraz wracają, dumnie dzierżąc siatki pełne Biełomorów. Były eksportowe! W metalowych pudełkach! Pewnie znów wykupiliśmy cały zapas?

 

Pod budą Legii (po raz który już błogosławimy pomysł, żeby to właśnie Staruszkę zabrać do Rosji? Pół zamknięta sterówka sprawdza się po prostu genialnie..) poranną kawę popijają Kapitan z Wadimem, specyficzną, polsko rosyjską mieszanką dyskutując o planach na następne dni. Poczęstowany po raz nie wiadomo który Biełomorem Wadim krzywi się przestraszliwie:
 
- Szto wy z etoma Biełomorami? Po jakie licho palicie to świństwo?
- Da, Wadim, eto świństwo... ale świństwo z jaką legendą...
 
Rosjanin podejrzliwie przygląda się Maćkowi. Żegluje z nami na swojej Nice już piąty tydzień, od samego Petersburga i już zdążył przywyknąć do tego, że ci szaleni Polacy mają czasem zupełnie inne spojrzenie na rosyjską rzeczywistość. Ale cóż, Nika jest przepiękną, delikatną, drewnianą regatówką o maleńkim silniku ? bez pomocy nie dałaby rady ani pod prąd Newy, ani przez Kanał. A Wadim zawsze marzył o tym, żeby dopłynąć nią do Archangielska... Teraz widać, jak jego siwa, inżynierska głowa (na petersburskim uniwersytecie wykłada wytrzymałość materiałową, drgania stalowych kadłubów to jego konik...) próbuje znaleźć jakąkolwiek legendę w najtańszym chyba rosyjskim papierosie: ledwie 2 centymetry tytoniu w cienkiej bibułce, papierowa tutka zamiast filtra i ustnika i ten smak ? porównywalny chyba tylko z palącymi się podkładami kolejowymi.
 
- No przecież ty znajesz, Wadim, jak budowali Biełomorkanal, ćwierć miliona ludzi zginęło.. a potem nazwali tak papirosy ? eto straszna...
- Da, zakluczenni byli, to i pagibli. Kolejnemu łykowi kawy towarzyszy wzruszenie ramion. Złodziejów, morderców żałować nie będę.
 
Tym razem wyraźnie zatkało Kapitana.
- A ty nie słyszał, Wadim, szto tam nie tylko mordercy byli? Skąd ty ćwierć miliona morderców ? a choćby i złodziei weźmiesz? Przecież wrogów klasowych na Kanał zsyłali, politycznych. Jak im brakowało inżynierów, to CzeKa wchodziło na kolejną politechnikę i zamykali jak popadło...
 
Wadim najwyraźniej nie słyszał i jakoś zupełnie ta wizja historii jego własnego kraju nie mieści się w jego rozumieniu świata. Ale myśli intensywnie ? może przewijają mu się w głowie jakieś apele Memoriału, może jakieś w pół urwane wspomnienia starszego pokolenia, o których głośno nie wolno było mówić ? a może po prostu prawdopodobieństwo, że w Rosji Radzieckiej znalazło się ćwierć miliona morderców wydało mu się ? bardzo małe? Maciek dyskretnie wysłał kogoś po dwa kieliszki i teraz napełnia je polską wódką ? niektórych rozmów w Rosji bez pozawerbalnych argumentów kulturowych przeprowadzić się nie da.
 
- Bo wiesz Wadim, u nas jest taka piosenka.. Taki nasz Wysocki czy tam Okudżawa śpiewa, że ?jako Niemiec, chyba byś się zrzygał, płacąc za Auschwitze z filtrem markę i feninga?..
- A wiesz ? siwy, post-radziecki inżynier przepija do Kapitana - jakoś nigdy o tym tak nie myślałem?
 
Bania w Swiricy
W Swiricy nikt nie ma bieżącej wody. Prąd owszem, jest. Droga - momentami asfaltowa - również. Telewizja satelitarna i maszt telefonii komórkowej - jak najbardziej. Ale o wodociągu nikt tu nawet nie śni - wodę ciągnie się jak przez wieki - ze studni, albo wprost ze Swiru. Za domami stoją sławojki - w tym zakresie także niewiele zmieniło się przez ostatnie dwieście lat. A my wymyśliliśmy sobie, że chcielibyśmy wziąć prysznic...
 
Na szczęście w Swiricy jest publiczna bania. Rozpalana trzy razy w tygodniu - dwa razy mogą przyjść mężczyźni, raz - kobiety. Już nawet nie dziwimy się tej jawnej dyskryminacji - już zrozumieliśmy, że domaganie się na rosyjskiej prowincji równouprawnienia, to najszybszy sposób na to, żeby wyjść na wielkomiejskiego dziwaka. Taki sam efekt osiągnie się próbując zorganizować koedukacyjną banię (w końcu po trzech dniach bez prysznica jest nam wszystkim wszystko jedno).
 
A więc panowie mogą dziś pójść do bani. Kosztuje grosze - 50 rubli za wejście, drugie 50 za pęczek brzozowych witek. Ale co to za bania! Najbardziej tradycyjna ze wszystkich, które odwiedziliśmy w Rosji.

 

Najpierw szatnia - szare lamperie, niskie drewniane ławy, nad nimi rzędy haków, klimat jak w przebieralni szkoły- tysiąclatki na długo przed remontem. Dalej sala kąpielowa: na podłodze lastryko, na ścianach pożółkłe ze starości płytki. Na ławach pod ścianami stoją ocynkowane miednice. Żadnych pryszniców, tylko w trzech miejscach ze ścian wystają rury zakończone kranami o wielkich, mosiężnych kurkach. Każdy miesza sobie w misce gorącą i zimną wodę, namydla się i spłukuje - i znów staje w kolejce do kranu.
 
Wreszcie bania właściwa: Sala z ogromnym, wysokim na cztery metry, murowanym piecem, do złudzenia przypominającym te, które oglądaliśmy w skansenie na Kiży. wokół pieca drewniane ławy - pierwsza blisko ziemi, druga już gorąca, trzecia - tylko dla najbardziej wytrwałych i doświadczonych bywalców. Pod ścianą sterta narąbanych drew - co jakiś czas ktoś otwiera kute, żeliwne drzwiczki i z pomocą dwumetrowego pogrzebacza dorzuca szczapę czy dwie do żaru. Świszczą brzozowe witki, piec huczy, kąpiący się migrują na coraz wyższe półki - żeby po kilkunastu minutach wrócić do swojej misy i spłukać się wodą. Rozmowy szemrzą niespiesznie. Czas płynie - jak to w bani.
 
Po powrocie na jachty panowie ni jak nie chcą uwierzyć, że nie było ich blisko trzy godziny...
 
Znów na Swirze

Z jachtu zdjęcia nie zrobisz ? z dołu mamy fatalną perspektywę, no i to rusztowanie ? strasznie zasłania. Ale starczyłyby dwa kroki po stalowej drabince, pięć po betonowym nabrzeżu i już, wszystko jak na dłoni. Niby nie wolno, ale? czy komuś zaszkodzi zdjęcie radzieckiego godła?
 
Kiedy tylko woda w śluzie przestaje się podnosić, Kapitan nie wytrzymuje i wielkimi susami sadzi na drabinkę. Potem jeszcze trzy kroki i już są zdjęcia! Sesję fotograficzną przerywają nagle okrzyki robotników z rusztowania:
- Maladiec, ubiegaj, uchadij!

 

Naprawdę jest przed czym uciekać. Z budki strażniczej wypadł ochroniarz i z bardzo groźną miną biegnie do Maćka, jednocześnie ściągając z pleców kałasznikowa. A drabinka i jacht są równo w połowie drogi między nimi. Jeśli Maciek nie dopadnie jej pierwszy, no to możemy mieć poważne kłopoty?
- Maladiec, maladiec!
 
Maćkowi kibicują już nie tylko robotnicy, ale i kilkunastu pasażerów towarzyszącego nam statku białej floty. W zasadzie, gdyby nie ten karabin w ręku ochroniarza, to cała sytuacja byłaby przekomiczna ? i taka się staje w momencie gdy Maciek zsuwa się po drabince na pokład Legii. Na krawędzi śluzy ochroniarz grozi nam pięścią ? na pokład przecież nie zejdzie, tym bardziej że wrota śluzy już zaczynają się otwierać.
 
Mała chwila triumfu kończy się natychmiast po tym, jak opuszczamy śluzę. Wadim, kapitan Niki, przez UKFkę zaczyna pogadankę o niestosowności tego typu nieodpowiedzialnych zachowań. Tu jest Rosja. Prawo bywa czasem niezrozumiałe albo wręcz głupie. Ale tu się prawa nie kwestionuje. Nie żartuje się z niego. Ani z władzy. Bo władza w Rosji traktuje siebie śmiertelnie poważnie. 

Artykuły w tym samym cyklu:
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.1
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.2
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.3
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.4
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.5
Rosyjska Arktyka ? z Gdańska aż po granicę wiecznego lodu! Cz.7