Tallinn O-week 2013
Do Talina pojechaliśmy mocną, 4-osobową ekipą z Polski w składzie: Endżi, Ola, Bartek i ja. Było na prawdę świetnie i dzięki Wam za tak udany tydzień w Estonii!!! Sama podróż też była niezła, choć dopiero ta powrotna dla mnie okazała się w wersji hardcore! Ale po kolei :)
Zaczęliśmy w poniedziałek, w parku Kadrioru, walką o pukty do rankingu światowego, którym, jak każdemu wokół wiadomo, jaram się niemiłosiernie (i w którym po tych zawodach - dwóch biegach zaliczanych do WRE awansowałem na najwyższe w karierze 313 miejsce, będąc 6 z Polaków).
Sam sprint nie był bardzo ciężki, choć w pewnych obrębach, jak punkty 11-15 trzeba było mocno powywijać mapą i zdecydowanie zwolnić. Na 17 punkcie miałem przyjemność być dogoniony na 2 minuty przez zwycięzcą, Martena Bostroma. Przez ostatnie 4 punkty biegu mogłem się przekonać, jak wygląda international level orienteering (ale nie world class level - Marten na MŚ był najwyżej w sprincie na 9 miejscu). Ordynarne napieranie w trupa, jakby każdy punkt był naszym ostatnim, jakby od każdego zależało nasze życie - ot, zdradzam Wam klucz do sukcesu w sprincie :) aha, i jeszcze jedna zasada - jak już nie możesz - przyśpiesz. Kończyłem sprint na stadionie lekkoatletycznym na ostatnich nogach, wbiegając 13 sekund za Martenem, bardzo zmęczony, zadowolony, choć nieco zły bo bardzo chciałem mimo wszystko nie zostać dogoniony. Finalnie jednak 8 miejsce w sprincie WRE było zadowalające, dużo z tego bym raczej nie urwał, choć błędzik tam gdzie było nawalone tych punktów niestety mi się przydarzył.
Następnego dnia już bardziej lajtowy bieg - taki skrócony klasyk w interesującym terenie:
Była też bardzo fajna transmisja z tego biegu, na której się załapałem, czesząc między innymi na 21 punkcie :)
http://tipikas.tv/sport
Dużo błędów, ale bieganie po starówce stolicy w tłumie turystów jest superowe :)
Czwartek miałem bardzo dobry bieg, choć miał charakter bardziej treningowy, wyniki jego można znaleźć tutaj. A mapka, tym razem bez przebiegów - poniżej:
W piątek i sobotę cała kwintesencja - czyli bieg na 100 punktów kontrolnych oraz dzień wcześniej ranking światowy na midlu, w bardzo ciekawym terenie. W piątek zaczęła się też moja przygoda z okiem, która ciągnie się do teraz :P
Po raz pierwszy biegałem z GPS z bezpośrednią transmisją internetową (GP Mazowsza nie liczę, bo tam, mimo szczerych chęci organizatorów, GPS nie funkcjonował należycie). Tutaj bardzo się ucieszyłem, gdy ujrzałem rano iż jestem jednym z 12 zawodników którzy będą mieli przyjemność upublicznić swoje błędy, na żywo :) A błędów było, i to bardzo dużo! Szczegóły znajdziecie w linku poniżej:
http://sportrec.navirec.com/ui/#18rs76a
gdzie znajdziecie bardzo fajne i dokładne odtworzenie całego biegu 12 faworytów. Można też zasymulować też start masowy, można wybrać też kilku zawodników do analizy - super narzędzie! W moim wykonaniu przede wszystkim polecam punkt nr 13, gdzie utopiłem 3,5 minuty (!!!!!!) choć i na kilku innych błędy były również, i to wcale nie takie małe. Kto jeszcze nie widział - polecam obejrzeć! Jeszcze co do 13 - na prawdę nie wyglądało to w terenie tak trywialnie jak na mapie!
W tym biegu miałem też okazję spełnić normę na najwyższą klasę sportową, która mi groziła za miejsce na podium w zawodach rangi WRE. Nie chcę pisać że niepowtarzalną okazję, bo wierzę że wszystko będzie dobrze i że jeszcze pokażę jak się biega (a motywacja jest taka jakiej dawno nie było!). Sytuacja wyglądała tak, że gonił mnie na 2 minuty późniejszy zwycięzca, Andreas Kraas. Jak nie trudno się domyśleć - dogonił mnie już na 7 punkcie. Nie miał jednak tempa dla mnie zabójczego i pociągnąłem za nim 7 i 8. Oczywiście jednak nie potrafię się po prostu wieźć i na 9 oraz 10 zacząłem szarpać, i biec własnymi wariantami, nawet udało mi się te punkty podbić przed nim. Wiedziałem że jeśli będę siedział na plegierze, złego wyniku nie zrobię. Nie myślałem jednak że drugi zawodnik będzie miał 1:59 straty, a trzeci 2:17. Tak więc 3 miejsce miałbym pewne, a może i byłbym drugi. A wedle zasad PZOS, pierwsza trójka w zawodach rangi WRE, przy uczestnictwie w biegu przedstawicieli minimum 8 krajów (a było ich 9 - Estonia, Łotwa, Rosja, Polska, Finlandia, Wielka Brytania, Niemcy, Stany Zjednoczone i Dania) oznacza zdobycie klasy Mistrzokiej Międzynarodowej. Jak widać w wynikach, nie zrobiłem jednak tak jak mogłem, niwelując szanse na jakąkolwiek klasę na punkcie nr 13, który pobiegłem po swojemu. Dla mnie po prostu nie ma żadnej przyjemności z wiezienia tyłka za kimś, choć przyznam że raz zdarzyło mi się to na kilku ostatnich punktach za Rinem podczas Pucharu Bałtyku na trzecim etapie w zeszłym roku. Pozostaje jednak niedosyt, że klasy nie ma, i sam nie wiem jak się z tym czuć. W efekcie ukończyłem midla na 11 miejscu, z dużą, ponad 7 minutową stratą do zwycięzcy - Andreasa. Na pocieszenie pozostaje mi dłuższy przebieg na 15 który wygrałem i pobiegłem go moim zdaniem wzorowo :)
Ostatniego dnia zgwałcenie psychiczne po raz drugi w życiu - czyli 100 CP RUN :D W tym roku już nie biegłem tylko aby ukończyć, ale również żeby zając jakieś przyzwoite miejsce. Zacząłem bardzo dobrze i czułem to, po 11 punktach zajmowałem 5 miejsce, jednak bach! Na 13 pierwszy mega błąd - 4,5 minuty w plecy. Za cholerę nie mogłem znaleźć tego bagienka. Już zły, ale pamiętając że to 100 CP i wszystko jeszcze jest możliwe, ruszyłem mocno dalej. Kolejne punkty pierwszej części, czyli do punktu 34 pobiegłem sprawnie, ponownie awansując w miarę wysoko (z 22 na 7 miejsce). Pamiętając wartwicówkę zeszłoroczną, spodziewałem się najgorszego. Okazało się jednak bardzo przyjemnie, bo początek warstwicówki, tzn. punkty 35-50 było po przyjemnym powojskowym półotwartym terenie. Niestety popełniłem na tym odcinku jeden poważny 3 minutowy błąd, na punkt nr 47. Punkty 51-61 były już na prawdę ciężkie, beznadziejny, niemal 6-minutowy błąd na punkt nr 54! (biegnąc na niego, znalazłem się na 56!). I tu po raz pierwszy przypomniało mi się to co było zeszłego roku - totalny syf, nieprzebieżna roślinność, brak możliwości nawigacji, ból, cierpienie i radocha w krzakach, których jest nie sposób ogarnąć i nie sposób się przez nie przebić! Po węzłowym 61 czekał mnie zdecydowanie najtrudniejszy odcinek wyścigu. Ciężko było w tym totalnym syfie wyczytać jakąkolwiek rzeźbę, a to co robiłem na punkty 61, 62, 64 i przede wszystkim 67 (łącznie około 10 minut błędu na przebiegach nie dłuższych niż 100 metrowe!) jest wiarygodnym potwierdzeniem moich słów. Jeszcze po węzłowym 70 kolejne 2 punkty cholernie ciężkie, potem, ostatnie 3 punkty warstwicówki, czyli 73-75 już w miarę.
Do ostatniej części tego szalonego biegu przystępowałem mocno zmęczony i odwodniony. Pić mi się chciało i gładko zaliczając punkty 76, 77, 78, 79 i 80, bardzo i wyczekiwałem wręcz punktu 80, a dokładnie czekającego na mnie (jak wtedy wierzyłem) wodopoju. Po podbiciu 80 zbiegam zadowolony z górki w stronę 81, a na skrzyżowaniu pani miły głosikiem oznajmia "sorry, no water!!!!", a ja na to "what a fuck???!!!". Nie skupiałem się jednak na hejtowaniu dziewczyny, przechyliłem puste wiadro opróżniając kilka kropelek i ruszyłem dalej. Strasznie mi się pić chciało, niczym w Mławie 3 lata temu podczas upalnego biegu na 50 km na orientację! Punkty 81-84 pokonałem razem z koleżką, jednak jego ślimacze tempo okazało się dla mnie za mocne - zaczynałem się źle czuć. 85 i 86 znalazłem gładko (na drugi z nich prowadziła jedyna ścieżka przez wielkie pole dwumetrowych pokrzyw (tak, na mapie to ten żółty kolor ;)). Na 87 zaczął mi organizm odmawiać posłuszeństwa, a duchota jaka panowała podczas całego biegu zaczynała ze mną wygrywać. Mapa zaczęła mi się troszkę mienić, nie ogarniałem jej, punkt 87 był podobnym punktem do 13 dzień wcześniej, gdzie też zrobiłem mega błąd! Jednak dzień wcześniej byłem psychicznie w pełni sprawny - teraz natomiast miałem już dość. Chciałem już tylko go zaliczyć, a upływające sekundy nie przerażały mnie jak zawsze. Biegłem na niego ponad 7 minut, o 6 za długo!
I tuż po jego podbiciu, gdy wyszedłem na drogę spotkał mnie jeden z najprzyjemniejszych deszczyków w życiu. Tak jak rok temu przeklinałem go, biegnąc i marznąc 3,5 godziny non stop w ulewie, tak teraz był jak zbawienie. Od razu otrzeźwiałem i z chęcią pobiegłem na 88. Potem punkty 89, 90, 91, 92, 93, 94 i 95, zaliczane przy muskającym moje ciało deszczyku, były ogromną frajdą - tak jakbym zaczął dopiero bieganie na orientację i odkrywał jakie to wszystko jest piękne. Na 95 już była woda, wychyliłem 3 kubki (mimo że zostało mi już tylko 5 punktów do mety!) i ruszyłem do końca. 96 - 97 - 98 - 99 - 100! Tak mnie zmotywował ktoś ze mną finiszujący, iż mimo że totalnie wyczerpany, wygrałem długi dobieg do mety. Łącznie wygrałem 12 międzyczasów (punkty: 4, 19, 20, 26, 29, 37, 40, 56, 59, 60, 78, META) a w pierwszej trójce miałem 30 międzyczasów. Dla porównania - rok temu, w biegu na 100 PK nie wygrałem żadnego przebiegu, a jedynym jaki miałem w trójce najlepszych (2) był... dobieg do mety :) Fatalnych przebiegów (więcej niż 2 minuty straty do najlepszego) miałem aż 6. Gdyby je wyeliminować, byłoby świetnie! Mniejszych błędów nawet nie ma co liczyć, ale te 6 wielkich dałoby mi 28 minut zysku! I tym samym drugie lub trzecie miejsce. Fajnie pogdybać :)
Poniżej mapka ze 100 CP run - wraz ze śladem:
A mapa all controls wyglądała tak (szczególnie polecam punkty które były na warstwicówce, czyli kody 152-170). Polecam obczaić, imponujące!
http://www.runner1986.blogspot.com/2013/07/tallinn-o-week-2013.html
https://www.facebook.com/galicz.karol