Wśród bąbli i kominów
Paralotniarstwo to sport młody, ma zaledwie 10 lat, ale zdobył juz serca i umysły tysięcy. Najwięcej zapaleńców można było spotkać w niewielkim tureckim miasteczku Denzili. Tam odbyła sie pierwsza Olimpiada Lotnicza z konkurencją paralotnictwa. Z olbrzymiej, mającej 2,5 tys. metrów góry spadają w dół maleńkie postacie, by za chwile - wznoszone przez wstępujące prądy ciepłego powietrza - wzbić sie w górę. Niekiedy na tysiąc, czasem na dwa tysiące metrów nad ziemię. Niebo usiane jest płynącymi majestatycznie kolorowymi punktami, przywodzącymi na myśl morskie statki. W górze rozgrywa sie prawdziwa walka z żywiołem: czujne obserwowanie ziemi, ruchu traw, lasów, by wypatrzeć miejsca, gdzie tworzą się bąble ciepłego powietrza. To właśnie dzięki nim można sie wznieść bardzo wysoko. Gdy paralotniarz "dostaje strzał", czyli wpada w powietrzny komin, silny wiatr i powietrze wypełniające materiał szarpią i rzucają na wszystkie strony zawieszonym na linkach człowiekiem. Szwy trzeszcza tak, jakby za chwile skrzydło miało się rozlecieć.
Aby mieć dostęp do tych doznań, trzeba najpierw doskonale poznać teorie latania. Od znajomości ruchów powietrza, siły wiatru, umiejętności przewidywania pogody, rozpoznawania, gdzie tworzy sie bąbel, a gdzie komin powietrzny, zależy bowiem wszystko - możliwość długiego unoszenia sie w powietrzu, bezpiecznego latania i lądowania. Potem przechodzi sie tzw. kurs bezpieczeństwa: na wysokości około tysiąca metrów trzeba zwinąć paralotnie jak chustkę do nosa, by potem znów rozpostrzeć ja w powietrzu.
Wszyscy miłośnicy tego sportu twierdza, że nie ma w nim większego ryzyka niż w innych dyscyplinach. Zawsze bowiem można sie odczepić i spaść na ziemie na spadochronie.